piątek, 29 maja 2009

HYIP, czyli wielkie pieniądze za wielkie ryzyko

Dawno się nie odzywałem, więc czas najwyższy nadrobić zaległości. Dziś na tapetę wezmę programy typu HYIP. Co to takiego? Cytat z Wikipedii:

High Yield Investment Program – rodzaj inwestycji, oferowanych głównie w internecie, reklamowanych jako bezpieczne dla uczestników operacje finansowe przynoszące nieprzeciętne zyski. Programy HYIP akceptują bardzo małe inwestycje, obiecując wysokie zyski w bardzo krótkim czasie. Programy typu HYIP zazwyczaj są zawieszane po krótkim czasie, lub ewoluują w tzw. scam.
A teraz więcej szczegółów. Ktoś zakłada sobie stronę (często bardzo ładną, profesjonalnie wyglądającą i robioną na zamówienie za grube pieniądze) w internecie i pisze na niej, że dzięki niemu zarobimy kokosy w bardzo krótkim czasie. Problem polega na tym, że w tym wypadku musimy wpłacić swoje pieniądze (najczęściej na konto w internetowym banku E-Gold, aczkolwiek to nie reguła). Wpłacamy pieniądze i zarabiamy od kilku procent miesięcznie do kilkuset dziennie (SIC!).

Jak to działa zapytacie? Kilkaset osób wpłaca jakieś drobne (czasami nawet większe. Zależy od programu) sumy na konto właściciela strony (jak każdy wie zrzucając się w kilka osób łatwiej zebrać jakiś kapitał) i to on te pieniądze pomnaża i wypłaca nam pieniądze. Jak pomnaża? Ano inwestuje w wysokodochodowe, ale i bardzo ryzykowne metody zarabiania takie jak gra na giełdzie (zarówno zwykłej jak i FOREX), obstawia u bukmacherów jakieś tajemnicze systemy, które wg niego są pewne, gra w totolotka i co tam sobie jeszcze można wymyślić. Oczywiście w momencie wpłaty pieniędzy jesteśmy zapewnieni, że część zebranych wpłat jest ulokowana w metodach bezpiecznych, które zapewniają mniejszy zysk, ale za to zabezpieczają przed ewentualną stratą.

Pięknie prawda? Nic, tylko biec i wpłacać kasę takiemu delikwentowi. Więc dlaczego piszę o tym na blogu? Tak, zgadliście. Tak też się nie da zarobić (chyba, że ktoś lubi ryzyko. Takie duże. Powiedzmy porównywalne do gry w rosyjską ruletkę. Półautomatycznym pistoletem). Już mówię jak to działa. Prawda jest taka, że faktycznie ludzie wpłacają pieniądze na konto właściciela strony. I właściciel początkowo naprawdę wypłaca te gigantyczne procenty! Czemu? Żeby zostać uznanym za wiarygodnego. Wiadomo, że jak komuś wierzymy, to jest większa szansa, że wpłacimy mu pieniądze na konto.

Zaraz zaraz. Pewnie się zastanawiacie, skąd on ma te pieniądze? Skoro wypłaca, to znaczy, że naprawdę inwestuje, więc wcale niekoniecznie musi być oszustem. Otóż nieprawda. Skąd ma pieniądze? Wypłaca te, które wpłacili mu ludzie. Wiadomo, że nie musi wypłacić wszystkiego na raz, więc ci, którzy wpłacili kasę pierwsi dostają swoje wypłaty z pieniędzy tych, którzy przelali pieniądze później. Słowem HYIPy to tzw. piramidy (wyobraźcie sobie piramidkę, będziecie wiedzieli skąd ta nazwa). Okres "życia" HYIPa najczęściej wynosi od kilku dni, do kilku tygodni, chociaż zdarzały się takie, które płaciły przez ponad rok (te jednak oferowały procent niewiele większy, niż na rachunku w banku, więc gdzie tu sens?)

Właściciel HYIPa w pewnym momencie uznaje, że wypłacać już mu się nie opłaca i najnormalniej w świecie zwija interes. Przestaje odpowiadać na maile, telefony, konto w banku znika, strona po pewnym czasie też. Zarobili ci, którzy mieli fart. Ale najwięcej (a najczęściej tylko) zarobił oszust, który obiecywał wam złote góry.

Jak widzicie HYIPy też nie są sposobem na zarabianie w internecie. Co gorsze są zwykłym oszustwem i nawet jeśli uda się zarobić na nich jakieś pieniądze, to trzeba brać poprawkę na to, że zostały one komuś ukradzione.

I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy post.


PS.
Jako ciekawostkę powiem, że spotkałem kiedyś w necie stronę programu, na której autor otwarcie przyznał się, że w momencie, w którym suma wypłat przekroczy 90% wszystkich wpłat, to zwinie interes. Interesujące jest to, że ludzie mimo wszystko pieniądze wpłacali. Jak widać jeleni nie brakuje:)

niedziela, 17 maja 2009

Magiczne 5 złotych.

Jakiś czas temu znalazłem w internecie stronkę na której ktoś pisał, jak zarobić kupę kasy przy minimalnym wkładzie. Wyglądało to tak, że podane jest pięć numerów kont. Cała metoda ma polegać na tym, że na konto numer 1 wysyłasz przelewem tytułowe magiczne 5 złotych, kasujesz konto z listy, a na ostatniej pozycji wpisujesz swoje konto i rozsyłasz taką wiadomość dalej.

I niby jak mamy zarobić pytacie? A no tak, że ten kto przeczyta to, co my wyślemy skasuje pierwszy numer, wpisze swój na końcu, a nasz w tym momencie będzie już na 4 miejscu. Czyli kiedyś tam dochodzimy do miejsca pierwszego i ci, którzy przeczytają taką stronę / maila wpłacają po 5 zł na nasze konto. Biorąc pod uwagę, że liczba czytających powinna być w teorii jakimś rosnącym ciągiem matematycznym , to na nasze konto powinna trafić ogromna liczba przelewów. I mamy fortunę za 5 złotych.

Twórcy takich stron obiecują różne sumy - najczęściej od 15 do 50 tysięcy złotych. Niestety prawdopodobnie nie zwróci się nam nawet nasz wkład.

Dlaczego? Zastanówcie się ile osób dało by się naciągnąć na przelew nawet tych pięciu złotych na konto obcej osoby. Jest to najzwyklejszy w świecie "łańcuszek szczęścia" (Gosia kupiła i wygrała w totka, Stefan nie kupił i przejechał go tramwaj.). Fakt, naiwniacy pewnie by się znaleźli i właśnie na nich czatują ci, którzy to rozpowszechniają. Mi się jednak wydaje, że nawet oni (a przynajmniej większość z nich) nie zarobi nawet grosza.

Kiedyś tak z ciekawości wpisałem w Google "wpłać 5 złotych". Stron oczywiście wyskoczyło multum. A wiecie co było najciekawsze? Tekst na każdej z nich był niemal CAŁKOWICIE identyczny (po co się wysilać?). Różnił się tylko numerem pierwszego konta (po co stać w kolejce?).

A co zrobi osoba, która da się na to nabrać? Są dwie możliwe wersje. Pierwsza z nich zakłada, że osoba taka potrafi założyć najprostszą stronę w internecie. Nasza ofiara przekonana, że już niedługo będzie milionerem wpłaca zgodnie z instrukcją 5 zł na konto naciągacza. Potem oczywiście kasuje pierwszy numer z listy. Teraz ma wybór - jeśli jest pazerna umieszcza swój numer konta na pierwszym miejscu, a jeżeli nie, to na ostatnim. Wrzuca takie coś na stronkę na darmowym serwerze i czeka na swój majątek. Prawdopodobnie do śmierci. Witryna czeka nieodwiedzana przez nikogo na zapomnienie.

Druga wersja jest dużo gorsza dla osób postronnych. Dotyczy ofiar, które nie umieją (lub im się nie chce) założyć strony. A jak nie można mieć strony, to skąd wziąć następne ofiary? Oczywiście z maili. Zastanówcie się ile średnio każdy z was ma kontaktów w programie pocztowym. 50? 100? 200? Myślę, że tą ostatnią liczbę, to mało kto. Dla naciągacza to trochę mało, więc maile musi zdobyć. Jak? Oczywiście z internetu. Zebranie tysiąca adresów mailowych raczej nie stanowi żadnego problemu.

Jak już delikwent stwierdzi, że ma wystarczającą bazę adresową zaczyna wysyłkę. Jego znajomi oczywiście tylko się pośmieją jak dostaną takiego maila, ale większość odbiorców nie wyraziła zgody na tą przesyłkę. Wiecie jak to się nazywa prawda? SPAM. W Polsce zdaje się jest karalne.

W ramach podsumowania tego przydługiego wpisu mogę powiedzieć chyba tylko jedno - nie wysyłajcie nigdy nikomu 5 złotych na konto. I nieważne jak bardzo by was przekonywał, że to się uda. Nie uda się. W społeczeństwie idealnym, bez oszustów i krętaczy może i dało by radę. Ale nie w społeczeństwie w realnym świecie.

Tym optymistycznym gestem kończę na dziś:)

czwartek, 14 maja 2009

Ankieta

Dodałem do bloga ankietę. Chciałbym wiedzieć, czy uważacie, że jest on potrzebny. Szczerze mówiąc nie znalazłem do tej pory strony w internecie, która mówiła by o tym, o czym ja chcę powiedzieć. Wszyscy mówią, jak można zarobić i chwalą się jak to oni dużo nie zarobili i jakie to proste (i przeważnie kłamią. Chcą tylko, żebyście zapisali się do jakichś programów z ich linków referencyjnych).

Mi wydaje się, że komuś (zwłaszcza tym, którzy z tematem nie mieli jeszcze do czynienia) może się to przydać.

A Wy jak myślicie? Jeśli trafiliście na mój blog, to weźcie udział w ankiecie. Przecież to tylko dwa kliknięcia:)

Drugą rzeczą, o którą chciałem Was poprosić (zwłaszcza osoby, które tak jak ja o zarabianiu w internecie zbyt dobrze nie myślą) jest jakaś mała reklama bloga. Forma dowolna, niczego nie wymagam, wszystko zależy od Was. Jeśli chcecie możecie umieścić link na swojej stronie, w sygnaturce na jakimś forum, możecie podrzucić link w jakiejś dyskusji. Wolna wola. Tylko jeśli już się zdecydujecie mi pomóc, to proszę zachowajcie zasady netykiety. Czyli przede wszystkim nie spamujcie linkami do mojego bloga, bo to nie poprawi jego popularności. Wręcz przeciwnie:)

niedziela, 10 maja 2009

GPTR, czyli zarabiaj na czytaniu reklam!

Get Paid to Read był chyba pierwszym sposobem zarabiania pieniędzy w internecie, na jaki zwróciłem uwagę. Wszystko wydaje się piękne - dostajesz maila, lub wchodzisz na stronę danego programu, klikasz w link lub bannerek, czekasz 20 sekund i kasa leci. Co prawda stawki w wysokości od 0,1 do 0,5 centa nie są za wysokie, ale co to dla mnie pomyślałem. Przeciez 2 takie reklamy za pół centa to już jeden cent (lub w polskich programach grosz), 20 to już 10 centów, a 200 to cały dolar!

Pięknie! Ale gdzie jest haczyk? Obejrzenie dwustu reklam po dwadzieścia sekund, zajmuje ponad godzinę. W sumię nie było by jeszcze tak źle, bo przecież dolar jest droższy, niż złotówka, więc przy wysokim kursie amerykańskiej waluty stawkę za godzinę mielibyśmy niewiele mniejszą niż sezonowy w jakimś markecie. A wszystko to siedząc sobie w wygodnym fotelu we własnym domu. Czyli ciągle nie jest tak tragicznie, jak mogło by się wydawać.

Dlaczego więc o tym piszę, skoro miałem prowadzić blog mówiący o tym, jak NIE zarobiłem? Dlatego, że zarobić tak się jednak nie da (to w sumie drobne kłamstwo, ale tylko drobne. Naprewdę mikroskopijne. Na końcu wyjaśnię dlaczego). W czym więc problem? Ano w tym, że liczba tych linków nie jest nieograniczona. Można powiedzieć, że jest dokładnie przeciwnie - jest bardzo ograniczona.

Maili dostajemy około 5-15 dziennie. Czyli w optymistycznej wersji (czyli reklamy po 0,5 centa) mamy dziennie od 2 do 7 centów. Majątek prawda? W miesiąc robimy niecałego dolara. Co prawda możemy zapisać się w kilku programach, ale to nie poprawi zbytnio naszej sytuacji. Jeżeli jeszcze dodamy to, że w większości takich programów aby wypłacić swoje ciężko zarobione drobniaki musimy osiągnąć jakąś kwotę minimalną, to złudzenia o zarobku całkiem znikają. I to dość wysoką kwotę, bo w wysokości przynajmniej kilku dolarów (rekordowy program jaki widziałem wymagał zdaje się 50$ jako minimum!). Czyli jeśli jesteśmy wytrwali, to zarobimy na paczkę papierosów i piwo w ciągu roku ;)

Na koniec wytłumaczę jeszcze to moje drobne kłamstewko z trzeciego akapitu. Jest sposób, żeby czytając reklamy zarobić przynajmniej to pare dolarów na wypłatę. Są to poleceni. Działa to tak, że jeśli ktoś zapisze się do programu z naszego polecenia, to dostajemy jakiś procent tego, co on zarobi. Jest to wg mnie jedyna szansa zarobienia w GPTR. Jeżeli mamy małą armię jeleni, które będą klikać w reklamy, to może uda się nawet nazbierać na jedną wypłatę w miesiącu!

Problem w tym, że trzeba tą armię jeleni naciągnąć. I pozostaje jeszcze kwestia moralna. W każdym razie ja przekonałem się, że tak pieniędzy nie zarobię. Większość tych, co dalej klika w reklamy też się wkrótce przekona :) .

czwartek, 7 maja 2009

Na dobry początek.

Witam wszystkich.

Jako, że jest to pierwszy post na moim pierwszym blogu wypadało by się na początku przedstawić i powiedzieć co nieco o sobie. Mam na imię Czarek, mam 21 lat, jestem studentem pierwszego roku ekonomii. Mieszkam i uczę się w Skierniewicach, małym mieście niemal dokładnie między Łodzią, a Warszawą.

To tyle tytułem wstępu. Dla Was pewnie dużo ciekawsze będzie to, dlaczego zacząłem pisać tego bloga. A zrobiłem to tylko z jednego powodu: próbowałem (i ciągle próbuję:P) zarobić jakieś konkretne pieniądze w internecie i jak do tej pory mi się to nie udało.

Dlaczego?

Prawdopodobnie dlatego, że źle się do tego zabierałem. Nie byłem aż tak naiwny, że uwierzyłem, że zarobię 500$ w dwa dni nie ruszając się z fotela, ale mimo to myślałem, że przynajmniej dorobię do kieszonkowego. A tu klops. To jednak nie takie proste, jak się z początku wydaje. Zarówno o przyczynach dotychczasowego niepowodzenia, jak i o moich dalszych próbach dowiecie się z kolejnych postów.

Jak na pierwszy raz chyba wystarczy biadolenia. W ciągu kilku najbliższych dni pojawią się następne posty, a w nich już konkretnie przeczytacie, jak zarobić mi się NIE udało.

Pozdrawiam,
Czarek